piątek, 1 sierpnia 2008

Wielka Zagadka Komiksu

Nie da się zaprzeczyć, że komiks ma ostatnio dobrą prasę. Recenzje albumów pojawiają się w ogólnodostępnych pismach (np. "Polityka", "Przekrój", "Gazeta Wyborcza") i zazwyczaj są pozytywne. Twórcy komiksowi zostali zauważeni przez redaktorów "Tekstyliów Bis" - pozycji, która w zamierzeniu ma być mapą młodej polskiej kultury. Nawet kwartalnik literacko-filozoficzny [fo:pa] otworzył swoje łamy na tematykę komiksową, czego ów tekst jest najlepszym dowodem. Jednym słowem - raj.

Do pełni szczęścia twórcom komiksowym brakuje tylko czytelników. Na pytanie dlaczego ich nie ma, nikt nie znalazł jeszcze zadowalającej odpowiedzi, mimo iż prób było wiele i były to próby ciekawe. Chciałbym przyjrzeć się niektórym z nich. Mam nadzieję, że Czytelnik wybaczy mi dość luźną formę wywodu, bliższą esejowi niż poważnej teoretycznej robocie. Forma ta wynika z przekonania, że dodanie szeregu przypisów, czy wdrożenie poniższego rozumowania w usystematyzowane ramy teoretyczne nie wniesie wiele do samej treści. Dlatego też zamiast na teoretyczną (czy też krytyczną) precyzję, postawiłem na przystępność tekstu i osobistą perspektywę.

O małej popularności komiksów w rzeczywistości III RP jako jeden z pierwszych pisał Tomasz Marciniak, socjolog z Torunia, pasjonat, scenarzysta, publicysta komiksowy i badacz komiksu. W "środowisku" jego teoria zyskała wdzięczną nazwę "klątwy Marciniaka" i na długi czas stała się paradygmatem wyjaśniania czytelniczej posuchy, mimo iż sprowadzała się do tego, że komiks jako jedyne medium zachodniej popkultury nie przyjął się na polskiej ziemi. Telenowele, sitcomy, popcorn w kinie, gwiazdy muzyczne pozbawione głosu i słuchu - proszę bardzo! Komiks - nie! Winny był oczywiście system, który skutecznie naznaczył obrazkowe historie, jako opowieści dla dzieci. Punkt widzenia Marciniaka miał co najmniej dwie zalety: zgadzał się ze stanem faktycznym (komiksowe hity nie były i nie są w stanie przekroczyć progu sprzedaży pozwalającego ich twórcom nie myśleć o kolejnym zleceniu z agencji reklamowej jak o wybawieniu) i przerzucał winę za ten stan na bliżej nieokreśloną konieczność dziejową. Ta wizja rozgrzeszała zarówno autorów (bo na klątwę nie poradzi nawet geniusz), jak i czytelników (bo to nie ich wina, że siły historii nie pozwoliły im cieszyć się z dobrodziejstwa komiksowych opowiadań). Poza konstatacją o niskiej "konsumpcji" - klątwa Marciniaka niewiele wyjaśniała, a do tego kłóciła się z historycznymi wynikami sprzedaży komiksów.

Na zdrowy rozum, niby dlaczego Polacy, którzy mieli już okazję zobaczyć komiksy w podręcznikach do języka polskiego (i to ładnych parę lat temu!), mieliby wciąż żywić tajemniczy uraz wobec komiksów? Za czasów największego czarnego PR wymierzonego przeciw obrazkowym historiom, komiksy polskich autorów (Baranowski, Christa, Chmielewski) sprzedawały się w setkach tysięcy egzemplarzy, a robiący dziś wrażenie nakład 10 tysięcy egzemplarzy Szninkla znikał z kiosków dosłownie w ciągu kilku dni.

Niedostatki tezy Marciniaka zaowocowały próbami uzupełnień teorii fiaska komiksu, jako medium masowego. Jedno z nich głosiło, że komiks przeżywa kryzys, ponieważ musi rywalizować z nowymi, atrakcyjnymi mediami. Ogromna ilość filmów w kinach, szeroki wybór literatury, do tego gry komputerowe - to wszystko sprawiło, że sytuacja komiksu po roku 1989 radykalnie się pogorszyła. Trudno wskazać autora tej teorii - zdaje się bowiem, że to jeden z tych poglądów, które na podobieństwo wirusa zarażają populację i nieustannie się mutując, bardzo utrudniają ustalenie pierwszego zainfekowanego. I znowu odpowiedź na pytanie, czym spowodowany jest ów brak czytelników z pozoru wydaje się być zadowalająca: trudno oczekiwać, że po wydaniu pieniędzy na grę komputerową (a wcześniej na komputer), kino, teatr, książkę, w kieszeni zostanie jeszcze dość pieniędzy na komiks. Zauważmy, że w tej sugestii zawarty jest a priori sąd, że komiks tę rywalizację musi przegrać, bo jego atrakcyjność jest z definicji mniejsza od atrakcyjności powieści albo filmu. A przecież nie można tego uznać za pewnik. W tym wypadku należałoby uznać komiks za medium w jakimś stopniu ułomne - i tym samym przyznać rację osławionym PRL-owskim oszczercom, którzy sytuowali go poza nawiasem kultury. Owszem komiks ma pewne ograniczenia wynikające ze swoistości medium, ale każde medium ma swoje specyficzne ograniczenia.

Nie wiem, na ile powyższe wątpliwości doprowadziły do wyłonienia się kolejnej teorii, w każdym razie wobec założenia głoszącego, że komiks ex definitione nie jest kaleką formą wyrazu artystycznego, oczywiste wydawały się narodziny poglądu obarczającego winą twórców komiksowych, w szczególności polskich. Skoro Klasycy Polskiego Komiksu byli w stanie osiągać sukces porównywalny z pisarzami bestsellerów, to dzisiejsza zapaść rynku wynika z tego, że młodzi nie potrafią tworzyć równie atrakcyjnych komiksów. Ba! W ogóle nie potrafią robić komiksów! Zamiast tego zajmują się pseudoartystycznymi poszukiwaniami lub oddają się twórczości stricte undergroundowej, która nigdy nie poruszy masowego odbiorcy. Tego typu zarzuty przeczytać można choćby w internetowych wypowiedziach Piotra Kowalskiego, autora serii komisowej Gail. Obecnie Kowalski rysuje dla zagranicznego wydawcy - i jest to niewątpliwy sukces tego autora. Ale i jego casus wskazuje, że sprawa nie jest tak prosta. Bo jak to jest: Kowalski w Polsce nie umiał robić komiksów (bo Gail nie podbił rynku), a za granicą już umie? Wysoce podejrzane... Wsparcia tezie o braku umiejętności rodzimych autorów komiksowych dostarcza też stanowisko Krzysztofa Skrzypczyka.

Skrzypczyk jest od lat organizatorem Sympozjów Komiksologicznych i robi naprawdę sporo dla popularyzacji komiksu, a także stara się sprawić, żeby dyskusje o komiksie były prowadzone według wysokich standardów intelektualnych. Mimo jednak bardzo pozytywnego wyrażania się o "najzabawniejszej ze sztuk", nie szczędzi słów krytyki pod adresem rodzimych twórców i regularnie w proponowanych tematach sympozjów umieszcza następujący: Polski komiks "post-undergroundowy" wobec mistrzów i dzieł komiksu "mainstreamowego" (w tym, np.: zagadnienie niewspółmierności "mega-narcyzmu" młodych polskich komiksiarzy do rzeczywistych osiągnięć artystycznych - w kontekście ponadczasowej wartości dokonań prawdziwych mistrzów gatunku). Przyznam szczerze, że nie wiem o jaki i czyj "mega-narcyzm" chodzi? W jaki sposób manifestuje się owa postawa? Czy w związku z niską sprzedażą autorom należy odmówić przyjemności spotkań z czytelnikami czy rozdawania autografów w trakcie imprez komiksowych? To zresztą w tej chwili nieważne - istotne jest to, że sytuacja ewidentnego pozostawania komiksu w ogonie popkultury sprawiła, że Skrzypczyk, odrzucając diagnozę Marciniaka, uznał że to współcześni twórcy komiksowi nie potrafią zainteresować czytelników, a nie komiks w ogóle (choćby ponadczasowi Mistrzowie).

Niezręcznie mi z tym poglądem polemizować, bo sam jestem aktywnym twórcą komiksowym - być może nawet prezentującym postawę mega-narcyzmu. Jednak nie mogę nie zauważyć, że coś w rodzaju "pokoleniowej skazy" komiksiarzy nie ma miejsca. Bo jak wytłumaczyć zwycięstwo w międzynarodowym konkursie Gawronkiewicza i Janusza (Esencja), bezproblemowe wydanie Opowieści rybaka Irka Koniora we Francji (premiera za granicą, dopiero potem wydanie polskie!), czy choćby kontrakt z zachodnim wydawcą Piotrka Kowalskiego? Przy czym zarówno Esencja, jak i Opowieści rybaka nie przekroczyły w Polsce kilku tysięcy sprzedanych egzemplarzy. Jeszcze inną sprawą jest to, że nawet uznani zagraniczni autorzy nie są w stanie w Polsce zainteresować masowego czytelnika. Neil Gaiman jest światową gwiazdą literatury i komiksu, a mimo to jego komiksy w Polsce nie sprzedają się lepiej, niż komiksy rodzimych autorów. Pytaniem otwartym pozostaje dlaczego czytelnicy Gaimana-pisarza nie kupują Gaimana-komiksiarza. Podobnie sprawa wygląda z Tadeuszem Baranowskim. Sprzedający dawniej setki tysięcy egzemplarzy, zmuszony jest teraz wydawać komiksy własnym sumptem w nakładach kolekcjonerskich (kilkaset egzemplarzy), co biorąc pod uwagę wysoką jakość jego komiksów i w pełni zasłużoną pozycję Mistrza Polskiego Komiksu jest po prostu skandalem! Czyżby jednak klątwa?

Chciałbym przedstawić jeszcze jedną hipotezę wyjaśniającą ten przykry stan rzeczy. Tak, jak i powyższe teorie (oczywiście nie w ścisłym tego słowa znaczeniu) pogląd ten podziela wiele osób (często zresztą mieszając te argumentacje w coś w rodzaju koktajlu), a i ja sam dałem mu wyraz w wywiadzie dla Znaku.

Zgodnie z tym podejściem, kluczem do dzisiejszego stanu rzeczy były okresy komiksowej posuchy, które sprawiły, że kultura czytelnictwa komiksowego nie mogła się rozwinąć na taką skalę, jak w krajach zachodnich. Brak ciągłości i pewnego nawyku kulturowego w obcowaniu z "literaturą obrazkową" miał spowodować z jednej strony łatwość oskarżania komiksu o infantylność treści i formy, a z drugiej skazać go na gorszą sytuację wyjściową we wspomnianym wyżej wyścigu z filmami, literaturą i grami komputerowymi. Wedle tej koncepcji, "rwana" recepcja komiksu (okresy "suszy" w PRL-u i III RP) sprawiła, że ogół ludzi uczestniczących w kulturze (czy popkulturze) nie potrafi i nie wie, że można o komiksie dyskutować.

Sytuacja komiksu - to w sumie działalność niszowa. A niszowość pozwala na większą swobodę twórczą i preferuje działania undergroundowe zamiast mainstreamowych - co łatwo zaobserwować w rodzimym komiksie (ileż to razy w trakcie dyskusji teoretyków komiksu pada zarzut braku komiksu środka?). Niestety i to podejście obarczone jest tym samym błędem, co wymienione wcześniej - nie wytrzymuje krytyki. To nieprawda, że w Polsce po 1989 roku nie było komiksów mainstreamowych. Były. Wprawdzie głównie nie polskie, ale to w tej chwili nie ma znaczenia. Bo były to pozycje, które na zachodzie sprzedają się w milionowych nakładach (Sprytek), a u nas padły z braku zainteresowania czytelników. Czytelnicy nie byli zainteresowani mainstreamem - za to utrzymały się na rynku te tytuły, które chętnie porównuje się z undergroundem (mój i Leśniaka Jeż Jerzy, czy Wilq braci Minkiewiczów). Jeśli zaś chodzi o jądro tej argumentacji, czyli przerwaną ciągłość, to wiele lat "pracy u podstaw" Egmontu z jego Kaczorem Donaldem powinno już dawno wpłynąć na powiększenie się komiksowego rynku, a tymczasem niewiele z tego wyszło. Rzesze czytelników Donalda wyrosły już z czytania jego przygód i... przestały czytać komiksy w ogóle! Może jednak komiks jest tylko dla dzieci?

Pytanie o brak chętnych do czytania komiksów jest jednym z ciekawszych teoretycznych pytań związanych z sytuacją komiksu w Polsce. Jeżeli do mizernych osiągnięć albumów komiksowych (bo jak inaczej nazwać kilkutysięczne, góra kilkudziesięciotysięczne nakłady nielicznych bestsellerów?) dodać bardzo dużą popularność Kaczora Donalda i W.I.T.C.H (kto ma młodszą siostrę albo córkę w wieku 7-13 lat, ten bez problemu potrafi rozszyfrować ten skrót), to już nic nie jest jasne. Chłopcy i dziewczynki chętnie czytają komiksy, lubią je, są w stanie namówić rodziców na regularne wydawanie pieniędzy na gazetkę komiksową, a potem - raptem - tracą zainteresowanie historiami opowiadanymi za pomocą komiksu. Dlaczego? Oferta wydawnicza jest na tyle szeroka, że właściwie każdy gatunek komiksowy jest reprezentowany (obecnie brak chyba tylko komiksu pornograficznego, który mimo prób zaszczepienia przez choćby wydawnictwo Mandragora, po pierwszym dumnym, za przeproszeniem, wytrysku, sflaczał, uwiądł i... tyleśmy go widzieli!). Ten brak popytu na komiks, a dokładniej brak sensownego wytłumaczenia dlaczego tak jest, stanowi coś w rodzaju Wielkiej Zagadki Komiksu.

Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na pewną konsekwencję opisanego stanu rzeczy. Chodzi o to, że brak porządnego rynku komiksowego powoduje, że tworzenie narysowanych historii jest działalnością stricte hobbystyczną. Tworzenie komiksów w sposób zasadniczy różni się od, dajmy na to, zbierania znaczków. Filatelista nie musi dzielić się z nikim swoją kolekcją - może czerpać przyjemność z posiadania ciekawego zbioru, regularnego oglądania, pielęgnacji, etc. Tymczasem twórca komiksowy, jak każdy twórca, potrzebuje odbiorcy. Kogoś, kto będzie czytał/oglądał to, co stworzył. Będzie to komentował, komplementował, krytykował. I tu się koło zamyka. Hobby, jakim jest tworzenie komiksów z czasem staje się źródłem frustracji. Ludzie przestają tworzyć komiksy - proszę sięgnąć choćby do antologii Komiks - Antologia Komiksu Polskiego (wydanej przez Egmont w 2000 roku) i zobaczyć, jak wielu z obecnych tam autorów przestało tworzyć cokolwiek. Dopóki komiks nie wypłynie na szerokie wody popkultury, sytuacja ta nie ulegnie poprawie.


[pierwodruk: [fo:pa] 2007]

1 komentarz:

OTU pisze...

japa mi opadła, ale klapki poruszyły a wpadło niniejszym kropelkie komipoglondu, dzięks- o holele07(kurwa) a czy terazki się cosiek zmienia?